Czas czytania - 13 min
Farmaceuta w podróży
Każda podróż zaczyna się od pierwszego kroku. Farmaceuta Maciej Birecki wraz ze swoją żoną Natalią pomagają zrobić ten pierwszy krok wszystkim, którzy podróżowanie chcieliby rozpocząć od polskich górskich szlaków. Oboje na swoim blogu „MaNa w Podróży” udowadniają, że poznawanie świata najlepiej rozpocząć od własnej okolicy, która nierzadko kryje wiele magicznych zakątków…

Łukasz Waligórski: Na początek powiedz proszę parę słów o sobie. Skąd pochodzisz, gdzie mieszkasz i pracujesz?
Maciej Birecki: Pochodzę z Prudnika, małego miasta na południu Opolszczyzny. Po studiach farmaceutycznych mieszkałem prawie dwa lata w Katowicach, ale zdecydowaliśmy z żoną, że chcemy przeprowadzić się do mniejszej miejscowości, gdzie żyje się nieco wolniej. Wybór padł na Przedgórze Sudeckie, a dokładnie okolicę Nysy. Oprócz tego, że jest tu dużo spokojniej niż na Śląsku, to dodatkowym argumentem na przeprowadzkę tutaj była bliskość górskich szlaków. Ten drugi aspekt pozwala nam na rozwijanie swoich pasji, czyli turystyki górskiej oraz biegania. Wraz z naszą już prawie trzyletnią córką staramy się spędzać każdą wolną chwilę w sposób aktywny, jednocześnie poznając wiele ciekawych miejsc.
Od samego początku swojej kariery zawodowej pracuję w aptece ogólnodostępnej. Od prawie dwóch lat pełnię funkcję kierownika.
Ł.W.: Dlaczego zdecydowałeś się na studiowanie farmacji? Czy wiąże się z tym jakaś historia, rodzinne tradycje czy po prostu młodzieńcza kalkulacja?
M.B.: Nie mam żadnych tradycji rodzinnych związanych z farmacją. Nikt z moich krewnych nigdy nie był związany z tą dziedziną. Początkowo chciałem studiować biotechnologię, co było związane z moim zafascynowaniem chemią, które się zaczęło jeszcze w gimnazjum. Jednak w czasach, gdy szedłem na studia, biotechnologia dopiero raczkowała i przyszłość po skończeniu tego kierunku studiów była wielką zagadką. Z tego właśnie względu zdecydowałem się na wybór farmacji jako kierunku dającego wówczas stabilne zatrudnienie.
Ł.W.: Gdzie studiowałeś farmację? Jak wspominasz same studia?
M.B.: Farmację studiowałem na Śląskim Uniwersytecie Medycznym. Przez cały okres studiów jakoś szczególnie nie wspominam żadnego z przedmiotów. W pamięci zapadły mi natomiast badania prowadzone w Centrum Materiałów Polimerowych Polskiej Akademii Nauk w Zabrzu, które wykorzystałem w swojej pracy magisterskiej. Polegały one na opracowaniu materiału, który mógłby być wykorzystywany do produkcji stentów. Miał on być jednocześnie nośnikiem dla leków przeciwdziałających wystąpieniu restenozy.
Poza tym na studiach bardzo dobrze wspominam swój udział w sekcjach Akademickiego Zespołu Sportowego ŚUM. To dzięki zaangażowaniu się w jego pracę rozpocząłem swoją przygodę z biegami długodystansowymi, a działająca przy nim sekcja turystyki górskiej zapewniła, że mogłem rozwijać swoją pasję do gór.
Ł.W.: Jak wspominasz postrzeganie przez siebie zawodu farmaceuty przed rozpoczęciem tych studiów? Często słyszę, że młodzi farmaceuci rozczarowani są teraz tym, jak wygląda praca farmaceuty, w porównaniu z wizjami, które były przed nimi roztaczane przed studiami i na nich…
M.B.: Akurat studiowałem w okresie, kiedy w programie studiów zaczęło pojawiać się coraz więcej zagadnień poruszających kwestię opieki farmaceutycznej. Była mowa o tym, że w aptekach już niedługo pojawią się przeglądy lekowe, a rola farmaceuty w ochronie zdrowia będzie stale rosła. Za przykład podawano nam inne kraje europejskie, w których opieka farmaceutyczna funkcjonowała od wielu lat. Szczerze wierzyłem, że tak będzie również u nas. Od tego czasu mija już dziesięć lat, a wizja opieki farmaceutycznej rysowana na studiach nadal się nie ziściła.
W mojej opinii przez lata pracy w aptece ogólnodostępnej liczba pacjentów, którzy traktują nas tylko jako sprzedawców, a nie jako personel fachowy, stale rośnie. Wydaje mi się, że zaufanie do naszego zawodu zostało nadszarpnięte tym, że w aptekach pojawiły się chwyty marketingowe znane z supermarketów. Przykasówki, masowa sprzedaż suplementów diety czy strategie cenowe – to wszystko sprawiło, że coraz mniej pacjentów szanuje naszą pracę i ufa naszej wiedzy.

Ł.W.: Opowiedz o swoich początkach pracy zawodowej. Jak je wspominasz? Czy miałeś kiedykolwiek momenty zwątpienia i chęć zmiany zawodu?
M.B.: Jeszcze pod koniec studiów myślałem o tym, by zostać na uczelni i rozwijać się naukowo. Niestety, wówczas przeważyły kwestie finansowe i wybrałem pracę w aptece ogólnodostępnej, gdzie można było zarobić całkiem dobre pieniądze, a dodatkowo łatwo było dorobić poprzez nadgodziny i dyżury. Później, jak już wspomniałem, wyprowadziłem się z dużego miasta i pomysł na karierę naukową całkiem upadł. Trafiłem wtedy do apteki, w której pracuję do dzisiaj, już teraz jako jej kierownik. Przekonałem się tutaj, że atmosferę w pracy tworzy nie jej właściciel, zasady przez niego stworzone, tylko zespół pracowników.
Chwile zwątpienia pojawiały się od samego początku mojej kariery zawodowej. Najpierw przez to, że stale sobie zadawałem pytanie, czy dobrze zrobiłem, nie zostając na uczelni. Później nie zawsze podobało mi się, jaką wizję na funkcjonowanie apteki, w której pracuję, ma jej właściciel. Wówczas postanowiłem, że będę rozwijać inne swoje umiejętności, tak aby w przyszłości mieć jakąś zawodową alternatywę, a nie być tylko i jedynie skazanym na pracę w aptece ogólnodostępnej. Jednak nigdy nie chciałbym porzucić farmacji, której tak dużo poświęciłem. Na pewno zawsze się ona pojawi na mojej ścieżce zawodowej, niezależnie od tego, co będę robił za kilka czy kilkanaście lat.
Ł.W.: Oprócz tego, że pracujesz w aptece, piszesz także artykuły do mediów branżowych. Jak to się zaczęło?
M.B.: Moja historia z pisaniem tekstów dla mediów branżowych rozpoczęła się jeszcze na studiach. Chcąc dorobić, znalazłem pracę jako copywriter w jednym z portali internetowych, których odbiorcami byli pacjenci. Tworzyłem wtedy teksty na temat różnych schorzeń – ich objawów, przyczyn, a także metod leczenia. Później udało mi się wejść we współpracę z portalem farmacjapraca.pl, gdzie tworzyłem treści już stricte o tematyce farmaceutycznej. Ta współpraca była kołem zamachowym do kolejnych. Odezwałeś się Ty, zacząłem pisać dla „MGR.FARM”, ale i dzięki temu mam okazję tworzyć także teksty dla innych portali wchodzących w skład grupy farmacja.net – m.in. aptekarz.pl czy leki.pl. Moje teksty można również przeczytać w czasopismach „Prawo w Aptece” oraz „Nie Zapominaj o Zdrowiu”.
Ł.W.: Powodem, dla którego dzisiaj rozmawiamy, jest tak naprawdę to, co robisz poza farmacją. A w zasadzie: robicie, wspólnie z żoną. Opowiedz, czym jest „MaNa w Podróży”? Jak to się zaczęło?
M.B.: „MaNa w Podróży” to blog podróżniczy, poruszający głównie tematykę okołogórską, który założyłem ze swoją żoną Natalią. Nazwa to nic innego, jak pierwsze litery naszych imion. Pomysł na blog pojawił się siedem lat temu w trakcie jednej z naszych wycieczek. Rozmawialiśmy wówczas, że warto byłoby zacząć spisywać gdzieś nasze wyjazdy, tak aby móc sobie w przyszłości je powspominać. Wybór padł na to, by założyć blog, który będzie naszym osobistym pamiętnikiem. Zyskiwał on jednak poza nami kolejnych odbiorców – najpierw rodzinę, a potem coraz szersze grono. Kiedyś jeden z wpisów udostępniony został na Facebooku i tak się potoczyło, że nasz blog zaczęło czytać coraz to więcej osób. W ostatnim roku liczba czytelników, która weszła na naszą stronę internetową, przekroczyła milion.
Ł.W.: Dla kogo piszecie swój blog? Zapewne dysponujecie statystykami, które pokazują sylwetkę przeciętnego użytkownika strony, ale chcę zapytać, komu chcecie pomóc swoimi relacjami i radami.
M.B.: Przez lata prowadzenia bloga sylwetki naszych odbiorców się zmieniały. Początkowo były to osoby, które szukały u nas pomysłu na długie górskie trekkingi. Uwielbialiśmy wówczas zapuszczać się na beskidzkie szlaki, nocować w schroniskach czy chatkach studenckich i w ten sposób spędzać wolny czas. Później mieliśmy krótki epizod związany z ferratami. Zafascynowała nas ta forma przemierzania gór. W Polsce temat jest dość nieznany z tego względu, że nie ma u nas tego typu szlaków. Aby je przemierzyć, trzeba wyjechać na południe, najlepiej w Alpy. Wtedy to odkryliśmy włoskie Dolomity, Brentę, a także Alpy Julijskie. Na naszym blogu zwiększyła się wówczas liczba czytelników poszukująca informacji właśnie na ten temat.
Ostatnie lata, kiedy na świecie pojawiła się nasza córka Tosia, to już zupełnie inna tematyka bloga. Pokazujemy naszym czytelnikom, że dziecko nie jest ograniczeniem w spełnianiu swojej pasji, tylko trzeba swoje cele nieco zmodyfikować. W ten sposób odkrywamy krótsze górskie szlaki, które śmiało można przemierzyć z dzieckiem. Staramy się także, aby prowadziły one przez ciekawe miejsca, które pozwolą czymś zainteresować naszą pociechę, a nie znudzić ją kolejnym monotonnym marszem. Nasz blog stał się także niejako poradnikiem dla osób chcących wędrować po górach ze swoimi dziećmi. Znaleźć można na nim nie tylko propozycje różnych wycieczek, ale i podpowiadamy, jakie są sposoby noszenia dziecka, w co je ubrać, jakie posiłki można przygotować na szlak itp.
Ł.W.: Czy jesteś w stanie podsumować, ile miejsc i ile podróży wspólnie odbyliście? W ilu krajach byliście?
M.B.: Różnego rodzaju wycieczki, te krótsze i dalsze, liczymy już w setkach, ale nie przyszło nam do głowy, by je dokładnie zliczać. Po prostu staramy się wykorzystywać każdą wolną chwilę od pracy zawodowej i gdzieś wyjechać, by zobaczyć jakieś interesujące miejsce. Jeśli chodzi o liczbę krajów, to było ich kilkanaście i jak na razie ograniczyliśmy się tylko do Europy. Pozostałe kontynenty jeszcze czekają na odkrycie ich przez nas.


Ł.W.: Gdybyś miał wybrać jedną podróż, która zrobiła na Tobie największe wrażenie – która by to była?
M.B.: Zdecydowanie był to nasz wyjazd w słoweńskie Alpy Julijskie. Region ten nas zachwycił nie tylko ze względu na malownicze górskie szczyty i fantastycznej jakości ferraty. Ogrom piękna można było także dojrzeć w dolinach. Duże wrażenie zrobiła na nas rzeka Socza, która w południowej części Alp Julijskich tworzy niezwykły kanion. Ten region Słowenii to także duża liczba niesamowitych wodospadów i pięknych jezior. Jeśli ktoś szuka przepięknego regionu na wakacje, to słoweńskie Alpy Julijskie możemy polecić z całego serca. Zwłaszcza że można do nich dojechać stosunkowo szybko. Z południowych granic Polski to zaledwie około osiem godzin jazdy samochodem.
Poza tym zawsze powtarzamy, że nasz kraj jest przepiękny i można tu odkryć wyjątkowe w skali światowej perełki. Do takich na pewno zaliczymy Góry Stołowe. Uwielbiamy do nich wracać, zwłaszcza poza sezonem, gdy turystów jest mniej, i odkrywać coraz to nowe formacje skalne. Musimy tu zaznaczyć, że Góry Stołowe to nie tylko Szczeliniec i Błędne Skały, ale także setki kilometrów szlaków, podczas których przemierzania można natrafić na coś, co nas zaskoczy i bardzo zainteresuje.
ŁW.: Czy takie podróżowanie z rodziną to droga pasja? Mam wrażenie, że wiele osób może obawiać się właśnie kosztów związanych z podróżą, przygotowaniem, noclegami… A może to mit?
M.B.: To wszystko zależy od tego, czego oczekujemy od podróży. Niektórzy wyjeżdżają na wakacje, by przesiedzieć nad hotelowym basenem i najlepiej się z niego nie ruszać. Oczekują oni wystawnych posiłków, strefy spa i w ten sposób definiują swój odpoczynek. My od samego początku podróżujemy budżetowo. Śpimy w tanich kwaterach noclegowych, schroniskach, a w sezonie letnim – pod namiotem. Jeśli chodzi o wyżywienie, to staramy się sami przygotowywać posiłki. Wiele atrakcji jest tak naprawdę dostępnych bezpłatnie. Są piękne górskie szlaki, skalne miasta, urokliwie położone jeziora. Niekoniecznie musimy wybierać baseny termalne, sale zabaw czy drogie restauracje. W ten sposób znacznie redukujemy koszty naszych wyjazdów. Jednak zaznaczam, że każdy inaczej rozumie wypoczynek. My uwielbiamy ciszę, spokój i cieszenie oczu tym, co oferuje nam matka natura. To wszystko zazwyczaj nie kosztuje dużo.
Ł.W.: Wiem, że pracujecie nad książką, która ma ukazać się w najbliższym czasie. Co w niej będzie można znaleźć?
M.B.: Nasza książka ukaże się już w maju, a jej tytuł to Korona Gór Polski dla każdego. Opisujemy w niej projekt, w którym do zdobycia jest dwadzieścia osiem najwyższych szczytów poszczególnych pasm górskich w naszym kraju. Pokazujemy, że zaangażowanie się w niego to nie tylko wyzwanie górskie, ale i fantastyczny pomysł na zwiedzanie południowej części Polski. Oprócz ukierunkowania swojego celu na zdobycie konkretnego szczytu proponujemy, by udać się na wędrówkę po innych szlakach danego pasma górskiego, poznać kulturę danego regionu czy odwiedzić różnorodne zabytki, jakie w okolicy się znajdują. W książce poświęciliśmy też sporo miejsca górskim wycieczkom z dziećmi. Przedstawiamy pomysły, jak projekt ten można zrealizować ze swoimi pociechami.
Ł.W.: Czy fakt, że jesteś farmaceutą i do tego piszącym artykuły, ma jakiś wpływ na realizację pasji związanej z podróżami? Innymi słowy: czy wiedza i doświadczenie zawodowe pomagają Ci w przygotowaniach do podróżowania i opisywaniu tego?
M.B.: Moje doświadczenie w pisaniu artykułów do mediów branżowych na pewno okazuje się przydatne w tworzeniu treści na naszego bloga. Przychodzi mi to z łatwością i dzięki temu nie zajmuje zbyt dużo czasu. Natomiast jeśli chodzi o doświadczenie stricte medyczne, to zdecydowanie bardziej zawód mojej żony okazał się przydatny w podróżowaniu, zwłaszcza z dzieckiem. Jest ona pielęgniarką, więc jej wiedza w kwestii prawidłowego ułożenia dziecka podczas jego noszenia w chuście lub nosidle czy dotycząca żywienia okazała się bardzo przydatna.
Natomiast, gdy spojrzę na to z innej strony, to fakt, że pracuję w aptece, czasami przeszkadza w podróżowaniu. Zorganizowanie grafiku tak, bym mógł wyjechać na długi weekend, czy wziąć niezaplanowany urlop, czasami jest wręcz niemożliwe. Dlatego w naszych podróżach brakuje często spontaniczności, a wszelkie wyjazdy musimy mieć zaplanowane z dłuższym wyprzedzeniem.
Źródło: Wywiad pochodzi z #48 e-magazynu mgr.farm
To Cię też zainteresuje: Farmaceutka na korcie